Witam ponownie,
wczoraj wróciłam z mojego trekkingu po Tatrach Zachodnich.
Był to długi i dość meczący trekking dla mnie,
szczerze mówiąc myślałam, że nie dam rady.
A wszystko dlatego, że nie do końca zdążyłam wyleczyć nagłe przeziębienie,
a dokładnie katar i zatoki.
Kto juz chodził w górach zakatarzony, to wie co to za mordęga z oddychaniem.
ale... dałam radę 💪.
Wyjazd wcześnie, bo o 4:30 z Zabrza,
co oznaczało dla mnie pobudkę już o 3:30.
Odespać czas mogłam w busie, bo dojazd zajął nam prawie 4 godziny.
Wystartowaliśmy z Polany Huciska.
Potem krótki przystanek w Schronisku na Polanie Chochołowskiej,
czas na toaletę i ewentualne uzupełnienie wody na trasę.
a potem...
ponad 10-cio godzinny trekking.
Naszym celem było zdobycie 6 szczytów:
Grześ, Rakoń, Wołowiec, Jarząbczy Wierch, Kończysty Wierch
i Trzydniowiański Wierch.
Widzicie te góry na które wskazuje?
w tamtym kierunku się udajemy.
Pogoda wczoraj nam dopisała świetnie.
Temperatura była perfekcyjna na wędrówki górskie.
15-16 stopni, wiaterek lekki, zmienny, raz ciepły raz zimny.
Na wyższych szczytach dmuchało troszkę mocniej
ale na górskie warunki, był to bardzo przyjazny wiaterek.

Widoczki oczywiście warte tego wysiłku.
Przepiękne te nasze góry!

Były dwa paskudne podejścia, strome i długie.
Podejście z Rakonia na Wołowiec było dla mnie trudne ale i Jarząbczy Wierch
doprowadził moje nogi do drżenia 😂
a tu moja reakcja jak zobaczyłam te wysoką górę do pokonania - Jarząbczy Wierch.
zużyłam przy tym cała paczkę chusteczek higienicznych,
lało mi się z nosa niemiłosiernie, co utrudniało oddychanie.
Tu koleżanka Teresa, dodawała mi otuchy
i zrobiła zdjęcie na pamiątkę tego stromego podejścia.
Byłam mniej więcej w połowie tej góry.
Ten szczyt w oddali (dolne zdjęcie)
to Wołowiec (2064m n.p.m.) i cała droga jaką przebyliśmy na
Jarząbczy Wierch (2137m n.p.m.)
Droga powrotna była już mniej męcząca, schodziło się w dół,
łagodnymi szlakami.
Tu na zdjęciu widzicie najbliższy szczyt i szlak odbijający w lewo.
Fajnie łagodny szlak.
Nie pamietam co to za szczyt,
ale skojarzył mi się z alpejskim Matterhorn.
W dolinie biegały górskie kozice, było tak cichutko
i błogo, że chciało się tam zostać na dłużej i poodpoczywać.
Niestety nasz przewodnik, był nie do przekonania i pchał nas do przodu.
W sumie to na koniec wycieczki zrozumiałam dlaczego,
zależało mu by zejść i dojść do busika zanim się ściemni.
No i powiem Wam szczerze, ostatnie zejście w lesie
po takich paskudnych wysokich schodach zrobionych z belek drzewnych
było koszmarne. Ponad godzinę takiego schodzenia,
kolana dostały niezły wycisk.
A jak już doszliśmy na polane to nogi miałam jak z waty.
A drodze powrotnej w busie, czułam jak stopy i kolana pulsują już ze zmęczenia.
Przy okazji obiłam sobie nieźle biodra moim plecakiem,
chyba czas na zakup nowego,
bo stelaż z tego plecaka zaczyna wystawać przy pasie biodrowym
co czyni go już mało wygodnym.
W sumie plecak jest w bardzo dobrym stanie i zastanawiam się, czy jakiś
szewc, kaletnik, nie mógł by mi czymś obić lub obszyć czymś miękkim
tych miejsc gdzie stelaż wystaje mocniej.
Musze rozeznać sprawę.
Na koniec wrzucam jeszcze krótkie video z tej górskiej wędrówki
oraz zdjęcia grupowe.
W ten dzień przeszliśmy prawie 27 km
Dziś nogi bolą potwornie, ale głowa dostała porządny reset.
i o to w tych wędrówkach górskich chodzi,
by oczyścić umysł i duszę 😍
i wiecie co?
Jestem z siebie cholernie dumna!
Tymczasem,
życzę Wam przyjemnej niedzieli,
i łagodnego wejścia w tydzień pracy 😊
S E R D E C Z N O Ś C I 💛
1 komentarz:
Było ciężko ale warto dla takich widoków 🤩 Ty to wiesz jak 'ubrać' wszystko słowami 😄 super 👍
Prześlij komentarz