Miłość nie boli. Ból sprawiają ludzie, którzy nie potrafią kochać... Love doesn't hurt. Pain is caused by people who cannot love...

TRANSLATOR

2023-08-29

Tatry moje Tatry!! Hala Gąsienicowa i Czarny staw Gąsienicowy





Witajcie Kochani,
dziś czas na kolejny post, który puszczam w eter z myślą,
że może jednak ktoś te moje wypociny czyta,
a jak nie czyta, to chociaż ogląda moje zdjęcia.

Co u mnie?
Myślę, że wracam na nogi.
Wrócił apetyt, a to chyba oznaka, że już ze mną lepiej.
Żołądek jeszcze od czasu do czasu się buntuje,
ale to już kropla w morzu, porównując do tego co przechodziłam 
od października zeszłego roku do prawie końca lipca tego roku.
Śpię już też dobrze i miewam coraz mniej koszmarów nocnych.
Ból w klatce piersiowej również zniknął.

To jest niesamowite i dość przykre, że stres
potrafi człowieka tak bardzo złamać zdrowotnie
i na tak długo!

Wiele razy myślałam o pójściu do psychologa,
bo miałam wrażenie, że sama tego nie przeskoczę.
To ciążyło mi to tak bardzo...

Bardzo potrzebowałam to wyrzucić z siebie, 
 całą tę złość, smutek i potworny zawód.

Ale... nie "ufam" psychologom.
Odnoszę wrażenie, że jeżeli im zapłacę to powiedzą mi to co chcę usłyszeć,
albo co gorsza, będą naciągać mnie na dalsze wizyty.

Dlatego też postanowiłam spróbować samej
powalczyć z moimi demonami .

Zajęło mi to trochę czasu,
ale stwierdziłam, że nic NA SIŁĘ,
że nie powinnam się ponaglać i zmuszać do niczego.

Wiecie jak pozbyłam się całego napięcia i złości?
Zaczęłam biegać.

A bieganie to ostatnia rzecz którą lubiałam!
Nienawidziłam biegać.

Utrata 18 kg spowodowała, że bieganie jest teraz dla mnie możliwe.
I nie biegam codziennie! Nie.
Biegam wtedy, kiedy mnie szlag trafia jak wracają myśli i wspomnienia...

POMAGA! I to BARDZO!

A podczas biegu nawet łapie się na myśli, że taki fizyczny wysiłek i zmęczenie
bardzo dobrze wpływa na mnie.

Brakuje mi gór, które miałam w zasięgu ręki
a teraz mam dość spory kawał by do nich dojechać.
Brakuje mi przestrzeni i świeżego/rześkiego powietrza.

Ciasno mi tu wciąż w Polsce i głośno.
Wciąż się przyzwyczajam do tego NOWEGO-STAREGO.
ale czuje że powolutku
"wypływam na powierzchnie!"



Ponieważ od ponad tygodnia uczęszczam w bardzo intensywnym
kursie i ślęczę do nocy w nosem w książkach,
postanowiłam, że wybiorę się w góry: nasze kochane Tatry
by przewietrzyć umysł i rozprostować kości.
(czytaj: dać sobie porządnie w kość 😈😇)


Wybór padł na Halę Gąsienicową i Czarny Staw Gąsienicowy.




Pobudka była już o godz. 4:00
Musiałam dojechać na miejsce zbiórki,
na szczęście była ona w moim mieście,
na nieszczęście w niedzielę i autobusów brak na potrzebną godzinę.
Musiałam się ratować taksówką.
3 godzinny przejazd na miejsce i...

voilà


Mieliśmy fantastyczną młodą przewodniczkę,
Panią Ewę, która przekazywała nam bardzo ciekawe informacje,
historie i opowiadała o regionalnych tradycjach.
Dziś wiem skąd się wzięła nazwa ZAKOPANE, OSCYPEK,
wiem dlaczego rośnie tyle sosnowych drzew w Tatrach itd .

Dodam jeszcze, że w grupie mieliśmy bardzo malutką 
i jakże dzielną dziewczynkę (5-6 latek).
Szła dzielnie przez cała trasę, nie narzekając wręcz przeciwnie
z zaciekawieniem słuchała opowieści przewodniczki
a potem gorąco dyskutowała o tym ze swoją mamą!
Ani razu nie usłyszałam u niej "mamo daleko jeszcze?"
NIESAMOWITA MŁODA OSÓBKA 💖

Uwielbiam takie dzieci.
No i ukłony w stronę mamy, 
bo tu na światło wychodzi bardzo dobre wychowanie.





Pogoda jak widzicie nam dopisała niesamowicie.
A już się bałam, że nie zobaczę Tatr, bo poranna mgła zakrywała wszystko.
Na szczęcie w miarę zbliżania się do Zakopanego
słońce zaświeciło i po gęstej mgle śladu już nie było.





Było gorąco. 
Całe szczęście, że wiał od czasu do czasu lekki wiaterek.
Ale podejścia całkowicie w słońcu były dość męczące.
Wypiłam tego dnia 3 litry wody!!!






Wiecie, że fotografuję.
Od dawna na mojej liście do sfocenia były miejsca w Polsce.
Ponieważ 16 lat mieszkałam w Skandynawii,
Polska była bardziej odległa dla mnie, 
wybierałam eksplorację skandynawskich terenów.
I może dobrze, bo teraz mieszkając w Polsce
nadrobię to 😉

Na mojej liście była Hala Gąsienicowa z wierzbówkami na pierwszym planie.
Marzenia są po to by je spełniać.
I wcale nie muszą być WIELKIE 😉



W bonusie udało mi się sfotografować lisa, a właściwie 2 liski,
które nagle się pokazały z zarośli i wyglądały na takie,
 co tłumów turystów raczej się nie bały.




Wierzbówki powoli już przekwitały, 
sporo z nich było zdeptanych przez turystów a cześć położył chyba wiatr lub deszcz.


Widoczki zapierały dech w piersiach.


Ludzi też sporo było.
Tak sobie pomyślałam, że następny wyjazd w góry zwłaszcza nasze polskie
muszę zaplanować w jakiś dzień w tygodniu,
MOŻE będzie wtedy mniej tłoczno.



Słyszałam też, że tatry słowackie są mniej zatłoczone.
Także zobaczymy gdzie mnie jeszcze poniesie 😜


A tu moje miejsce z listy "marzenia do sfocenia"

HALA GĄSIENICOWA

No i powiem Wam, pięknie tam jest!
Kto jeszcze nie był, to gorąco polecam.











BOSKO 💜, czyż nie? 😍






Z Hali Gąsienicowej 
udaliśmy się dalej do Czarnego Stawu Gąsienicowego.
Tam mieliśmy 30 minut przerwy. 
Słoneczko prażyło wtedy niemiłosiernie.
Ale fajnie było poleżeć, odpocząć,
wystawić twarz do słońca i się po prostu
ROZMARZYĆ 😎










Powrót był prze Dolinę Jaworzynki, a ścieżka która do niej prowadziła
na szczęście była w miejscach bardziej zacienionych.

Osobiście nie lubię zejść, bo daje mi to w kość, zwłaszcza w kolana!
Poza tym plecak nagle staje się dużo cięższy niż przed wyjściem,
mimo iż cała woda (3 litry) została wypita, prowiant zjedzony 😂😂😂
Ramiona bolą i dodatkowo czułam jak pas z plecaka wbija się w moje kości biodrowe.

Ale... czego to się nie robi dla swojej pasji?!
Coś trzeba poświęcić na korzyść czegoś innego. Zgadzacie się?
W życiu nie ma nic za darmo.


Gdy zeszliśmy do bacówki, 
spotkaliśmy bacę i tzw kulturowy wypas owiec.



Po 15 minutowej przerwie i kolejnych opowiedzianych ciekawych
historiach naszej Pani Ewy, udaliśmy się w drogę powrotną do autokaru.

W drodze do domu na pożegnanie tego pięknego dnia,
zdołałam uchwycić jeszcze pięknie zachodzące słońce. 

Wracałam do domu naładowana pozytywną energią,
zmęczona ale SZCZĘŚLIWA 😍



Ogólnie (prawdopodobnie) przeszliśmy ok 16-17 km.
Mój krokomierz pokazywał 32.438 kroków w tym dniu
( w przeliczył to na ok. 26 km).
Już nie wspominam, że kolejnego dnia ledwie wstałam z łóżka.
Chodzenie też nie było łatwe bo i biodra i łydki
dostały porządnie w dupę 😂😂😂
i bolą do dziś 🫣


Życzę Wam przyjemnego wieczorku,
lub dzionka, w zależności kiedy to będziecie czytać.


SERDECZNOŚCI 💞






 

2 komentarze:

Kasia z Gliwic pisze...

Zawsze sprawdzam, czytam, chłonę!!! dzięki za reportaż, czuję się jakbym tam była :-) Pięknie!!!

Sylwia Grabinska pisze...

Cieszę się że wciąż mnie czytasz i jeszcze Cię nie znudziłam
Pozdrowionka i do zobaczyska