W piatek wczesnym rankiem Moj Wiking wstaje do pracy ok 5:00.
Wychodzac zegna sie i mowi cichutko do ucha, niebo plonie
jak masz sily to spojrz za okno.
Podnioslam leniwie glowe, otwieram jedno oko, potem drugie...
widze lekko zaczerwienione chmurki.
Hmmmm wstawac i gnac z aparatem tak wczesnie, czy spac.
GNAC!!!
W podskokach wskoczylam w ciuchy, kalosze na nogi, zapakowalam dodatkowe baterie,
2 aparaty do plecaka, filtry ND, statyw i w droge.
Slonce wstawalo szybko, zbyt szyko.
Pomyslalam nie zdaze!!!!!!
Nie zdaze dotrzec do miejsca, gdzie mialam nadzieje, ze woda tego ranka bedzie spokojna i gladka jak lustro, gdzie domyslalam sie, ze byc moze bedzie przeswit miedzy gorami i slonce wyjdzie wlasnie tam.
Ale to ok 12 km od domu!!!
Moje szybkie kalkulacje nie byly 100% pewne...
ale gnalam, gnalam 80-90km/h tam gdzie nawet bylo ograniczenie tylko do 60km/h
a wszystko z nadzieja i uporem ze MUSZE zdazyc.
Zdazylam!!!!
Z wywieszonym jezorem, tlukacym jak mlot sercem, dotarlam po szybkim biegu
do brzegu, gdzie mialam nadzieje na ladne widoki.
Miedzy pierwszym a ostatnim zdjeciem wschodzacego slonca
jest doslownie niecale 20 min.
Zmienilam kilka razy miejce, by uchwycic troszke inny motyw w kadr.
Spektakl byl MALOWNICZY.
Nie wiedzialam czy stac i sie gapic, czy fotografowac.
FOTOGRAFOWAC!
pogapic sie przeciez bede mogla potem w domu na komputerze :)
Niebo tego ranka bylo potwornie zachmurzone od strony zachodniej
a chmurzyska nadciagaly dosc szybko w strone wschodu.
Balam sie ze chmury zgasza cale to magiczne swiatlo.
Z purpurowo ognisto czerwono-rozowych kolorkow
niebo przeistaczalo sie w soczyste pomarancze,
zolcienie, by w koncu pokazaly sie delikatne pastele
i zaczal sie jasny ranek.
Nastal ranek.
Jadac do domu, przemoczona az po uda od wysokich traw i porannej rosy
zobaczylam snujace sie po okolicach mgly.
Skret w prawo i do mgielek.
Kilka chwil spedzonych pomiedzy poletkami gdzie poranne mgielki delikatnie otulaly
okoliczne wioski.
SPOKOJ
CISZA
MAGIA
czas sie zatrzymal
Z blogiej ciszy slyszlalam jedynie spiew porannych szczesliwych ptakow.
W oddali slyszalam nawolywania zurawi.
Ciekawe gdzie wyladowaly?
Przejezdzajac kilka kilometrow po pustych wioskach i okolicach,
znalazlam moje rozkrzyczane zurawie.
Bliziutko przy samej drodze.
BINGO!
Tanczyly wesolo w porannej rosie w ogole nie zwracajac na mnie uwagi.
Krzyczaly radosnie na cale gardlo
a ich spiew odbilaj sie ogromnych echem wsrod masywow gorskich.
Majestetyczne odczucie
to trzeba uslyszec na wlasne uszy,
bo nie da sie opisac tej mocy glosu, jakie te ptaki posiadaja.
To byl fantastyczny szybki (1,5 godzinny) fotograficzny ranek.
Oplacalo sie zwlec bardzo wczenie rano z lozka, by moc zatrzymac te wspaniale obrazy,
naladowac sie pozytywnie przed ciezkim dniem w pracy.
Kocham moja fotografie,
to cos co daje mi kopa do zycia, cos co trzyma mnie w kupie w ciezkich dniach
cos co pozwala chlonac piekno natury pelna piersia.
Dostrzegam duzo wiecej detali,
szczegolow, kolorow, ksztaltow, czuje zapach, wiatr,
czuje moc.
CZUJE WTEDY ZE ZYJE
a piersi wypelnia blogi SPOKOJ i RADOSC.
Mieszkam w cudnym miejscu, to jest pewne.
Zycze wam kochani wspanialego dnia!
a jesli tylko macie mozliwosci to goraco polecam Norwegie na wakacje.
to
P R Z E P I E K N I E M A L O W N I C Z Y
kraj, ktory powinnien sie znalezc ta twojej "liscie".