Dziś opowieści ciąg dalszy.
Standardowo dzień zaczęliśmy od śniadanka o 7:30,
a po śniadanku o 8:30 zbiórka w autobusie,
by ruszyć w trasę.
W planach był całodniowy trekking, najpierw wspinając się
na Przełęcz Gardena (2121m n.p.m.)
a potem wędrowaliśmy płaskowyżem Puez.
Krótka zbiórka informacyjna,
czas na WC i na małe zakupy.
Ja zakupiłam na pamiątkę koszulkę z grupy Del Sella
Spójrzcie jakie widoczki nas przywitały
zanim jeszcze wyruszyliśmy w trasę
Fajną sprawa w Dolomitach jest to, że każda miejscówka ma takie oto mapy
sytuacyjne rozmieszczone w różnych punktach.
Można szybko rozeznać się w terenie, dostępnych szlakach,
czy też kolejkach linowych.
W tym dniu na niebie pokazały się chmurki,
i chwała za to, bo bez chmurek zdjęcia są nudne.
One dodaja klimatu, perspektywy są po prostu niezbędne w fotografii 😎
Powoli pniemy się ścieżką w górę, a wraz z upływem czasu
coraz więcej chmurek zaczęło się pojawiać na horyzoncie.
Przed nami góry, które będziemy przekraczać.
za nami wciąż słoneczne widoczki
Widok na Sassolungo,
górę, którą potem spowiją gęste chmury.
Za nami rozpościerała się przepiękna panorama,
miałam ten komfort, że zamykałam grupę i szłam ostatnia,
więc miałam też sporo czasu by obfotografować okolicę.
Załapałam się na fotkę 😜
Tak wyglądało nasze podejście.
Trasa pięła się ciągle pod górę
a powietrze wyraźnie się nam ochładzało.
Na poniższym zdjęciu, widać zygzakowatą drogę w górę.
Na jej szczycie, będziemy mieć 30 minutowy odpoczynek,
by po nim powędrować do doliny.

Mijamy sklane kotły,
skały bardzo ciekawe, wyglądają jak powulkaniczne,
takie porowate, podziurawione, wyglądały na bardzo ostre.
Na przełęczy pogoda się zmieniła, nadciągnęły chmury,
zrobiliśmy sobie 30 minutową przerwę,
na nawodnienie i batona energetycznego.
Spotkaliśmy ptaki - wieszczki (Salewy).
Ewa nawet podzieliła się swoim prowiantem z nimi,
ja natomiast zachowałam bezpieczna odległość,
bo... nie lubię łopotu skrzydeł (jakaś fobia 😨)
Nie czekając aż chmury przejdą, podążyliśmy w dól do doliny.
Widoków dużych nie było i prawie 30 minut szliśmy w totalnym "mleku".
potem zaczęło się przejaśniać.
Przed nami widać cel, a właściwie punkt kolejnego postoju
na złapanie tchu.
Zrobiło się też trochę cieplej.
Widzicie u dołu tę utkwiona chmurkę pod szpicem góry?
To z tamtąd schodziliśmy w dół, potem piargiem po zboczu góry,
to ta ścieżka po lewej stronie zdjęcia.
Krótka przerwa na odpoczynek, posiłek i nawodnienie.
by potem dalej ruszyć w dół do jeziorka Crespeina.
trochę się nam znów zachmurzyło i obawialiśmy się,
że może nam z tych chmur trochę popadać.
Na szczęście pogoda bez opadów utrzymała się do końca tej wycieczki
Po kolejnych 45 minutach dotarliśmy do Schroniska Puez
No i nie powiem, wiało tam mroźnym wiatrem.
Musiałam wyciągnąć moja puchową kurtkę, by nie zmarznąć.
Żałowałam, że tego dnia wyciągnęłam z plecaka rękawiczki i czapkę,
bo było na prawdę lodowato.
Bardzo fajną sprawą w Dolomitach jest to,
że jest sporo schronisk na szlakach,
dobrze zaopatrzonych w żywność, z możliwością noclegu.
i to schroniska które nierzadko są wybudowane powyżej 2000m n.p.m.
Dodatkowo do wielu schronisk prowadzą kolejki linowe,
które ułatwiają podziwianie widoków przepięknych gór
osobom, które po górach np. nie chodzą, rodzinom z dziećmi, osobom starszym
mającym problem z chodzeniem
a co więcej, ułatwiają to rownież osobom z niepełnosprawnościami.
Dla mnie rewelacyjne rozwiązanie.
W schronisku Puez mieliśmy dłuższą przerwa, by sobie zjeść cos ciepłego.
Ja się skusiłam jedynie na ciepłą herbatę miętową, bo miałam jeszcze ze sobą
swój prowiant, który trzeba było przecież zjeść.
Gdy nasza pierwsza grupa wyruszyła w drogę ,
to moja grupa dostała wolne, ciepłe miejsce w środku w schronisku.
Mogliśmy się tam zagrzać i posiedzieć chwilkę w ciepełku.
Było nam potem tak przyjemnie, że nie chciało się wychodzić ponownie na to zimno.
Ale... czekało nas jeszcze mozolne zejście do doliny Longo
a potem drogą do Wolkenstein.
Zmiana pogody zapowiadała tez jej zmianę na dzień kolejny.
Coraz więcej chmur nadciągało nad dolinę,
przykrywając coraz bardziej te piękne szczyty.
Miałam nadzieje spotkać takiego kozła w górach,
ale go niestety nigdzie nie wypatrzyłam.
W drodze do autokaru mijaliśmy fajne zabudowania,
spotkaliśmy młodego rzeźbiarza podczas pracy
i kapliczkę z... przekrzywionym krzyżem
W ten dzień nasza wędrówka trwała ponad 7 godzin,
wyniosła 18 km
a dzień zakończyliśmy ciepłą kolacją.
Ja z ochotą wskoczyłam wcześnie pod kołderkę,
by zanurzyć się w świecie Morfeusza.
Na dziś to już koniec foto opowieści.
życzę Wam przyjemnego dnia.
💛💛💛
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz